Świadectwo Michaela W. Smith`a |
Kocham odwiedzać grupy młodzieżowe i znajdować kogoś, kto czuje się przegrany, jakiegoś dzieciaka, który siedzi w kącie i czuje się jak odrzutek – opowiada artysta Michael W. Smith - Kocham podchodzić do niego i obejmować go. Mógłbym to robić przez resztę mojego życia.
Pierwszą piosenkę zagrałem na perkusji, gdy miałem 5 lat, potem śpiewałem w chórze małego baptystycznego kościoła. Moje serce szczerze poszukiwało Pana Boga. Wszystkim, czego pragnąłem było to, by wziąć gitarę i śpiewać pieśni uwielbienia. Bóg miał powołanie dla mojego życia, a muzyka miała być tylko jego częścią. To wszystko było dla mnie niezwykle ważne. Po okresie wewnętrznych zmagań pojawiło się coś bardzo, bardzo czystego i przeniknęło do głębi mojego serca. Wiedziałem, po co żyję.
Gdy miałem 17 lat moi przyjaciele wyjechali do collegeu, a ja przeprowadziłem się do Nashville. Grałem po godzinach w barach: od 1:30 do 5:30. Tam wpakowałem się w kłopoty. Zacząłem ulegać złudzeniu, że da się igrać z ogniem i jednak się nie sparzyć. Nie wiedziałem jeszcze, że wkrótce znajdę się na dnie. Zapaliłem pierwszego skręta i miałem z tego powodu ogromne poczucie winy. Potem sięgnąłem po kokainę, LSD, zacząłem robić różne głupie rzeczy. To wszystko wessało mnie i utkwiłem w tym, ale z jakiegoś powodu ciągle to usprawiedliwiałem.
Tracisz orientację, twój wewnętrzny kompas jakby zniknął, znajdujesz się nagle w zupełnie innym świecie, nie uświadamiając sobie, co się dzieje i nagle… jest już za późno. Przypomniałem sobie okres, kiedy miałem 15 lat i gdy naprawdę słyszałem głos Boga: „Mam powołanie dla twojego życia”. Wiedziałem, do Kogo należy, ale nie byłem w stanie się z tego bagna wydostać. Miałem totalną depresję. Trwało to jakieś 3 lata. W końcu przeżyłem doświadczenie z pogranicza śmierci. Po kokainie dosłownie umierałem. Potrzebowałem ratunku.
I wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. W listopadzie 1979 roku zostałem uratowany 30 minut po północy na podłodze mojej kuchni w domu pod Nashville. Leżałem na podłodze i zacząłem się trząść, rozkleiłem się jak dziecko i płakałem, płakałem, płakałem, głośno wołając do Boga. A On, Pan wszechświata przyszedł i płakał na tej podłodze razem ze mną. Nigdy już nie byłem taki sam. Wszystko się zmieniło. Zdecydowałem, że wezmę odpowiedzialność za życie, zmieniłem środowisko.
Nagle jedna rzecz następowała po drugiej: podpisałem umowę na pisanie piosenek (płacono mi 200 dolarów na tydzień), otrzymałem kontrakt płytowy, spędzałem 14 godzin dziennie w studiu, zacząłem otwierać koncerty Amy Grant, a potem ruszyłem w moje własne tournée. Nigdy nie byłbym w stanie samemu tego zrealizować. Bóg jest wierny. Sprzedawanie milionów płyty nie daje pokoju serca. Dziś wiem, w czym należy pokładać nadzieję. Największy pokój duszy przynosi to, że wiem, kim jestem: synem Najwyższego.